Im więcej się u nas dzieje, tym mniej piszę. Wynika to pewnie z chęci poukładania sobie niepoukładanego, przywyknięcia do nowego, przeskoczenia przeszkód i unikania pisania o tym, co kłuje w bok. W tym momencie, gdy rozłupuję fistaszki, popijając je czymś, co udaje alkohol, wszystko gra. Jest sen, nie ma płaczu, jest czas i spokój. Co będzie za godzinę - nie wiem, ale mając dziecko nauczyłam się określać tu-i-teraz. Planowało to się w przeszłości, teraz się żyje tym co bieżące.
Słońce jest, czekam jeszcze tylko na ciepełko (podobno przyszły tydzień!) by zrzucić czapki, kurtki, ciepłe obuwie zamienić na coś lekkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz