piątek, 21 października 2016

Biesy

Bosa stopa dostatecznie potwierdza, że drewniana podłoga jest jedyna w swoim rodzaju, a żaden, choćby najdroższy plastikowy panel jej nie zastąpi. Całe te drewniane Bieszczady są nie do zastąpienia. Róża już czai, co pokazać, gdy mama pyta: „gdzie są góry?” i że na barana ma się większy wybór kolorowych liści, które czasem na znudzonej latem gałęzi drzewa wkraczają na teren piechurów. 

Dziś w Chacie Wędrowca wycyganiła gratisową miseczkę pokrojonego ogórka, a ja miałam wrażenie, że socjalizacja w miejscach typu restauracja daje efekty. Musimy jeszcze przećwiczyć głośne wołanie (już od przekroczenia progu) o jedzenie – najczęściej o zupę, która w ustach małego człowieka najczęściej brzmi jak „duuuuuuupaaaaaaa”. 

Forma tego wyjazdu jest inna niż zwykle – po śniadaniu w Siekierezadzie, zatrzymaliśmy się w Dołżycy, uściskałyśmy tatę i przypominając o obecności zwierząt leśnych widzianych zazwyczaj tylko w książeczkach Róży, powiedziałyśmy „powodzenia” i „do soboty!”. Będąc gotowym na nowe doznania, tata ruszył w las, sam, z plecakiem i czołówką, by uświadamiając sobie, jak cudowne dziewczyny ma w najbliższym otoczeniu, przejść najpiękniejsze trasy otaczające Cisną, Wetlinę i Ustrzyki Górne. Tym samym mamy z Różką babski pobyt w nieocenionej Krukówce. Dziś przeczytałam mądre zdanie, że „Macierzyństwo jest wtedy, gdy w jednej sekundzie patrząc na swoje dziecko płaczesz ze szczęścia, a w kolejnej masz ochotę wystawić je na Allegro”. Przebywając 24 na dobę znosimy swoje foszki, choć czasem do ogromnego bólu głowy doprowadzają mnie negocjacje o założenie kurtki czy spodni, które biegającej istocie zdają się być w górach zbyteczne. 


W tle gra Lista Przebojów, tyle chociaż jeszcze ze starej Trójki. R ma już na tyle twardy sen, że nawet nie przeszk

piątek, 19 sierpnia 2016

Rok szkolny

Byłam dziś dumna jak paw, najdumniejsza z dumnych. Ona, maleńka taka jeszcze przed chwilą, dziś odbiera dyplom zakończenia roku "szkolnego" w żłobku. Matko, jakie ja mam szczęście.







wtorek, 2 sierpnia 2016

Kawalerka

Lecąc z jednego spotkania na drugie, wskazówki zegara chyba w pewnym momencie się zatrzymały, co spowodowało darmowe 40 minut. Głód dawał się we znaki, brak kawy tym bardziej, nerwowo zaczęłam poszukiwać miejsca, gdzie obie potrzeby zostaną zaspokojone. Plac Grunwaldzki, centrum handlowe raczej nie, Pizza Hut wyrosło - wejdę, myślę. Ceny z kosmosu, klimat korporacji, uciekłam. Z przykrością pogodziłam się już z koniecznością chwycenia jakiegoś Marsa, by przynajmniej nie burczało. A tu, po drodze na uczelnię, Kawalerka. Matko, jakie miejsca. Jaka kawa. Jakie kanapki. JAKI KLIMAT. 

/Antilopy nie mają, ale wybaczam.

środa, 6 lipca 2016

Język

2 miesiące? Nie było mnie tu aż tyle czasu? Cóż za ignorancja. Cóż za brak czasu. Moje małe dziewcze poznaje świat z perspektywy dwóch nóg, jej język ćwiczy kolejne układy, składając już podstawowe zdania, poznając czasowniki i orzeczenia. Duma mnie rozpiera. Niebawem na dobranoc będziemy czytać Bralczyka, a nie tam jakieś Pany Kleksy.


piątek, 13 maja 2016

Przepiękne

W mojej głowie rosną plany, piękne jak Bieszczady o dowolnej porze roku. Jest tyle cudnych rzeczy do zrobienia, tyle możliwości. Musimy tylko pamiętać, by o tym nie zapominać.

środa, 27 kwietnia 2016

REM

Moje dziecko śpi. Tuląc ją i bujając na rękach, wyobrażałam sobie, jak delikatnie odkładam ją do łóżeczka, cicho zamykam drzwi i biegnę na kanapę, aby zatopić się w poduszkach i byle jak rzucić na siebie kołdrę. Że samo zmrużenie oczu pozwoli mi na przejście w fazę REM, tak przynajmniej na kwadrans, z maksymalnie trzeba dobudzeniami. Ciepłą buźkę i rozlewające się na rękach ciałko odłożyłam między białe szczebelki łóżeczka. Coś na koniec mruknęła, jakby chciała, żebym jeszcze chwilę przy niej pobyła, popatrzyła, jak powoli otwierają jej się usta, a ślinka zaczyna pojawiać się w ich kącikach. Główka przechyliła się w stronę ściany, przytuliła do siebie pluszowego konika, dając tym samym znać, że ma swojego opiekuna, rumaka, na którym pogna ku snom. Zamknęłam delikatnie za sobą drzwi i znów to samo wrażenie, że przecież szkoda tego wieczoru na tak szybkie zniknięcie pod kołdrą. Przecież wreszcie możemy na spokojnie usiąść, zgarniając nogą zabawki zajmujące każdy metr kwadratowy podłogi. Szkoda tych audycji, bo w środowe wieczory można usłyszeć dobre, mądre głosy i taką samą muzykę. I szkoda tego dnia, który coraz dłuższy, pomimo, że  nasze sny mogą się nie nałożyć na siebie. Jest pięknie, cicho, bałaganiarsko i spokojnie. W takich warunkach nie można po prostu zasnąć.

sobota, 2 kwietnia 2016

Słońce

Im więcej się u nas dzieje, tym mniej piszę. Wynika to pewnie z chęci poukładania sobie niepoukładanego, przywyknięcia do nowego, przeskoczenia przeszkód i unikania pisania o tym, co kłuje w bok. W tym momencie, gdy rozłupuję fistaszki, popijając je czymś, co udaje alkohol, wszystko gra. Jest sen, nie ma płaczu, jest czas i spokój. Co będzie za godzinę - nie wiem, ale mając dziecko nauczyłam się określać tu-i-teraz. Planowało to się w przeszłości, teraz się żyje tym co bieżące.

Słońce jest, czekam jeszcze tylko na ciepełko (podobno przyszły tydzień!) by zrzucić czapki, kurtki, ciepłe obuwie zamienić na coś lekkiego. 

Więcej słońca, więcej spacerów, więcej rowerów, więcej małych kroczków na świeżym powietrzu.

poniedziałek, 1 lutego 2016

Wózkownia - wrocławska perełka

Jedną ze wspaniałych inicjatyw tworzonych we Wrocławiu jest Wózkownia. Podczas urlopu macierzyńskiego spędziłam wiele czwartków bujając wózek, stąpają z nóżki na nóżkę z R. w chuście, później nosząc ją w Tuli, by w końcu z radością obserwować, jak bawi się z innymi dziećmi. Kino Nowe Horyzonty zadbało o mamy - nie tylko nie są wykluczone z życia kulturalnego, ale także wraz z dzieckiem mogą spędzić aktywnie czas w świetnej atmosferze.


Wiek dziecka nie jest ważny, choć w regulaminie jest wzmianka, że zapraszane są dzieci do 3. roku życia. Dźwięk filmu przyciszony, światło nie do końca zgaszone. Mama z wózkiem, nosidełkiem, chustą - obojętnie, stawia się w czwartek o godzinie 11.00 w KNH. Kupuje bilet za 12 złotych, dziecko oczywiście za free. Jedzie windą na pierwsze piętro, skręca w prawo, namierza salę numer 4. Może się rozgościć, rozpakować ze wszystkich warstw siebie i dziecko, pójść po kawę lub herbatę - dostępne bezpłatnie przed salą, specjalnie dla mam - ok, dla tatusiów, choć ich mniejszość, również. Wszystko po to, żeby było sympatycznie, bez nabijania kasy na każdym kroku, bez wyciskania jak cytryny portfela młodych rodziców, którzy po prostu chcą wyjść z domu. 12 złotych, ot co.

Pierwszy raz wybrałyśmy się na Wózkownię, jak R. miała trzy miesiące. I przez kolejne trzy kwartały dbałyśmy o regularność w tej kwestii. Jedna z najwspanialszych inicjatyw, jakie potkały mnie podczas intensywnych poszukiwań zajęć poza domem, które można podjąć mając maleńkie dziecko.

Bez reklam i przeciągania struny - przed projekcją prezentowane są jedynie zwiastuny dwóch filmów, które w kolejnych dwóch tygodniach będzie można zobaczyć.

Na sali mnóstwo zabawek - swoich nie przynosimy, zaginą w akcji. Tablica, namiocik, stolik, krzesełka, maty, sortery. Dwie młode i sympatyczne dziewczyny, które zajmują się maluchami, zabawiają je, rzucą okiem, byś mogła mieć chwilę dla siebie. Przewijak. A jeśli moje płaczące dziecko będzie komuś przeszkadzać? Wolne żarty. Bez spiny, jak płaczą, to sieciowo. Oby więcej takich miejsc, takich zjawisk. Oby więcej czasu na takie przyjemności.

Mam nadzieję, że pomimo końca macierzyńskiego, uda nam się jeszcze pójść do kina na Wózkownię. Choćbyśmy miały obie zrobić sobie wagary i wyrwać się na babskie przedpołudnie.

Tort

Tort miał być ładny i smaczny - czyli standardowe kryteria, które - jak się okazało - nie są tak proste do spełnienia. Ale udało się. Każdemu, kto szuka słodkości na specjalną okazję, z czystym sercem mogę polecić cukiernię Furtak. Sezon na ptaszki i "pipipi" trwa.


sobota, 30 stycznia 2016

Family cafe

Sobota zaowocowała wyprawą do kolejnego fajnego miejsca dla małych i dużych. Nowy punkt na gastronomicznej mapie Wrocławia - Family cafe - każdemu członkowi naszej niewielkiej eskapady przypadł do gustu. R. mogła swobodnie raczkować po całej kawiarni (w sumie chyba nawet restauracji, bo można tam zjeść lunch czy obiad), na miejscu przygotowano dwa kąciki dla dzieci - na parterze miejsce dostosowane do raczkujących pociech, na piętrze - plac dla większych. Dużo zabawek, pchacze, klocki, bujaki, akcesoria dla lalek - bardzo na plus. 

Dodatkowo na piętrze istnieje możliwość zarezerwowania stolików na imprezę dla dzieci czy spotkanie w większym gronie. Bardzo ładny, nowoczesny wystrój, zdrowa kuchnia, miła obsługa - świetna ozdoba nowego osiedla na południu Wrocławia.

My wypiliśmy pyszne capuccino, zjedliśmy tartę na słodko z domowymi lodami. Autobusy podjeżdżają prawie pod drzwi. Wrócimy tam, na pewno.

Adres: Krzycka 83/1c, obok Skarbowców, Wrocław.


czwartek, 28 stycznia 2016

Niepotrzebnie

Czasem - czasem często - walczę ze swoimi nerwami, agresją wobec wszystkiego, wkurwem swego rodzaju. Wszystko siedzi w głowie, wszystko siedzi w głowie. Czasem - czasem często - sama się nakręcam, widzę świat w ciemnych barwach, pesymistycznie patrzę w przyszłość na drobiazgi - a to przecież one budują nam dni.
Czasem często zapominam, że można spokojnie, z uśmiechem, bez przyspieszonego rytmu serca, zaciskania zębów, rozdrapywania małych ranek w akcie rozmyślania. Podobno może być - to wszystko “czasem często” powodem braku snu, przemęczenia i czegoś tam, gdy człowiek nie ma kiedy wywalić się brzuszkiem do góry i pomarzyć, że wspina się na jakąś fantastyczną górę, wdychając świeże powietrze. Zapominam, że teraz mogę marzyć jeszcze więcej, bardziej, skupiam się na jakichś durnych błahostkach i roztrząsam jakieś idiotyzmy.

Kiedyś byłam delikatna, ciągle uśmiechnięta, wszystko brałam pozytywnie. Chyba jak człowiek ma za dużo dobrego, zamiast się cieszyć, zaczyna fiksować. A tu przecież wiosnę czuć, czas wrócić do siebie, poukładać myśli, nie planować zbyt wiele i pozwolić życiu biec własnym tempem, niech prowadzi nas w tym tańcu.

wtorek, 26 stycznia 2016

#obrazki

Nie mogła się zdecydować. Najpierw sięgnęła po kasę - ok, ustawi się w życiu, przynajmniej o to będzie spokojna. Później zainteresował ją śrubokręt - kobieta-inżynier. Na krótko jednak. Jej wzrok niebezpiecznie zatrzymał się na kieliszku, nomen omen postawionym dość daleko, poza rzędem, poza szeregiem. A jednak - odpuściła, wypuściliśmy powietrze. Wtem - książka - pierwsza lepsza ściągnięta z półki. Tak. Wypatrujcie publikacji jej autorstwa.







czwartek, 14 stycznia 2016

Sen

Dokładnych słów, które rok temu o tej porze wypowiadałam przytoczyć nie mogę, ale było to pewnie coś na wzór: “No R. chooooooo. Wyjdź już, daj się zobaczyć, spojrzymy sobie w oczy, fajnie będzie”. I głaskałam się po tym wielkim brzuchu, który chwilę wcześniej został rozebrany z jakichś swetrów, kurtki z literkami “X” na metce, tuż po powrocie ze spaceru z Ginesem. Stosowałam się do sugestii lekarza - spacerować, chodzić po schodach. Kilka pięter na te kilka dni po terminie.

Patrzyłam na dwie spakowane torby. Wiedziałam, że jeszcze trochę, bliżej niż dalej, oczekiwanie się skończy i będzie życie nie na 70, a na 100%. W tle, jak zawsze, gra radio, leci jedna z najulubieńszych “Się kręci”. W głowie wspomnienie Woodstocku z małym jeszcze brzuszkiem, o Lechu Free. Wtedy tak silna była myśl o tym, że na zimę nigdy tak bardzo nie czekałam.

Kopniaki, powolne i leniwe, bo przecież już wieczór,  idziemy spać. Miejsca mało, czuję jakby przeciąganie się. Nie jest mi ciężko, myślę, że mogłabym wstać i pobiec. Delektuję się jakimiś słodyczami i czymś tam słonym, niezdrowym - niedługo (?) będzie przerwa w zasilaniu żołądka tego typu smakołykami. Przerwa krótka, ale jednak - mały organizm będzie musiał się przyzwyczajać do smaków, a ja nie będę mogła mu w tym przeszkadzać.

Kładę się spać, na boku. Chyba przeczuwam, że za dobę o tej porze będziemy odliczać 10-15 minut do kolejnego skurczu, by niedługo przed północą przejść z dwiema torbami przez szpitalne drzwi.

niedziela, 3 stycznia 2016

Pora roku

Nie wiem, czy coś będzie w stanie pobić miniony rok. Wydarzyło się więcej, niż mogłabym sobie wyobrazić, niż - myśląc wcześniej - mogłabym znieść, udźwignąć, aż wreszcie - wymarzyć. 

Rok temu, z brzuchem pod samą brodą, po nocy zakrapianej jakimś Piccolo wzniosłam toast, że jednak R. udało się "przeskoczyć rok". Że będzie jedną w tych najstarszych w klasie, moją zimową dziewczynką z samego początku roku. Że nie mogę się doczekać i by dać jej znaki, że mogłaby już przyjść na świat, przy każdej możliwej okazji wchodziłam po schodach na nasze trzecie piętro, spacerowałam z Ginesem po okolicach i nie tylko, myłam okna, szorowałam co się da i przekładałam z miejsca na miejsce rzeczy, w które jej drobne ciałko niebawem wskoczy. Dopiero po ponad dwóch tygodniach mała R. zapukała od wewnątrz dając tym samym znak, że jest gotowa na mnie spojrzeć, że chce usłyszeć, że nikt nigdy nie pokocha jej tak mocno jak my i dla nikogo w życiu nie będzie tak ważna. 

Zima zawsze będzie dla mnie najbardziej wyczekiwaną porą roku, właśnie dlatego.