Nie wiem, czy coś będzie w stanie
pobić miniony rok. Wydarzyło się więcej, niż mogłabym sobie wyobrazić,
niż - myśląc wcześniej - mogłabym znieść, udźwignąć, aż wreszcie -
wymarzyć.
Rok
temu, z brzuchem pod samą brodą, po nocy zakrapianej jakimś Piccolo
wzniosłam toast, że jednak R. udało się "przeskoczyć rok". Że będzie
jedną w tych najstarszych w klasie, moją zimową dziewczynką z samego
początku roku. Że nie mogę się doczekać i by dać jej znaki, że mogłaby
już przyjść na świat, przy każdej możliwej okazji wchodziłam po schodach
na nasze trzecie piętro, spacerowałam z Ginesem po okolicach i nie
tylko, myłam okna, szorowałam co się da i przekładałam z miejsca na
miejsce rzeczy, w które jej drobne ciałko niebawem wskoczy. Dopiero po
ponad dwóch tygodniach mała R. zapukała od wewnątrz dając tym samym
znak, że jest gotowa na mnie spojrzeć, że chce usłyszeć, że nikt nigdy
nie pokocha jej tak mocno jak my i dla nikogo w życiu nie będzie tak
ważna.
Zima zawsze będzie dla mnie najbardziej wyczekiwaną porą roku, właśnie dlatego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz