czwartek, 14 stycznia 2016

Sen

Dokładnych słów, które rok temu o tej porze wypowiadałam przytoczyć nie mogę, ale było to pewnie coś na wzór: “No R. chooooooo. Wyjdź już, daj się zobaczyć, spojrzymy sobie w oczy, fajnie będzie”. I głaskałam się po tym wielkim brzuchu, który chwilę wcześniej został rozebrany z jakichś swetrów, kurtki z literkami “X” na metce, tuż po powrocie ze spaceru z Ginesem. Stosowałam się do sugestii lekarza - spacerować, chodzić po schodach. Kilka pięter na te kilka dni po terminie.

Patrzyłam na dwie spakowane torby. Wiedziałam, że jeszcze trochę, bliżej niż dalej, oczekiwanie się skończy i będzie życie nie na 70, a na 100%. W tle, jak zawsze, gra radio, leci jedna z najulubieńszych “Się kręci”. W głowie wspomnienie Woodstocku z małym jeszcze brzuszkiem, o Lechu Free. Wtedy tak silna była myśl o tym, że na zimę nigdy tak bardzo nie czekałam.

Kopniaki, powolne i leniwe, bo przecież już wieczór,  idziemy spać. Miejsca mało, czuję jakby przeciąganie się. Nie jest mi ciężko, myślę, że mogłabym wstać i pobiec. Delektuję się jakimiś słodyczami i czymś tam słonym, niezdrowym - niedługo (?) będzie przerwa w zasilaniu żołądka tego typu smakołykami. Przerwa krótka, ale jednak - mały organizm będzie musiał się przyzwyczajać do smaków, a ja nie będę mogła mu w tym przeszkadzać.

Kładę się spać, na boku. Chyba przeczuwam, że za dobę o tej porze będziemy odliczać 10-15 minut do kolejnego skurczu, by niedługo przed północą przejść z dwiema torbami przez szpitalne drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz