środa, 30 grudnia 2015

Oczy

Leżałam na łóżku, kiedy mały człowiek wspinał się po mnie, śmiejąc się w głos. Małe rączki ściskały mój nos, robiąc kolejną niewielką rankę, zwracając jednocześnie uwagę, jak szybko potrafią rosnąć paznokcie u dziecka.

Po dłuższej chwili szaleństwa zbliżyła swoją twarz do mojej i spojrzała prosto w moje brązowe swoimi przepięknymi, zielonymi po tacie oczami. Kurde, jakbym tylko mogła zachować tę chwilę, nigdy jej nie zapomnieć, wyjmować z kieszonki w momentach złości, zwątpienia, smutku, frustracji. Przypomnieć sobie, jak to było i pamiętać o tym, ile mam w życiu szczęścia.

sobota, 19 grudnia 2015

Masala

Byliśmy dziś na obiedzie w restauracji Masala. Jeśli komuś odpowiada kuchnia indyjska - szczerze polecam. Jeśli szuka miejsca przyjaznego dzieciom - polecam tym bardziej.

Już wcześniej krążyliśmy koło tej restauracji kilka razy, ale jakoś nie przekonywała nas do siebie. Sprawiała wrażenie dość małej, a w porze obiadowej w weekendy, widząc wszystkie zajęte stoliki, nawet nie chciało nam się tam wciskać. Dodatkowo menu dostępne przed restauracją nie zachęcało ani ofertą, ani ceną. Czytałam jednak dobre opinie na temat tego miejsca i namówiłam H. na obiad tam (indyjskie smaki mi lepiej podchodzą, niż jemu). R. również z zadowoleniem przyjęła wiadomość, że wreszcie wyjmiemy ją z wózka.

Wiele dań, w tym wegetariańskich

Coś i dla lubiących mięso, i dla wegetarian - w karcie jest dostępnych ponad 20 dań. Z wegetariańskich miałam w czym wybierać. W końcu nie mogłam się zdecydować i poprosiłam o podpowiedź kelnerkę - padło na szpinak z pomidorami i białym serem ichniejszego wyrobu i domówiony osobno ryż. H. zamówił kawałki kurczaka z jakimiś fikuśnymi sosami - mówił, że spoko, ale go to nie powaliło. Nie dlatego, że było niesmaczne - po prostu kuchnia indyjska to nie jego bajka. Mi za to smakowało bardzo i powiedziałam, że chcę tam wrócić, bo wiele pozycji z menu mnie zaintrygowało.

Czy jest przewijak?

Wielokrotnie przewijałam R. na rozłożonym na podłodze w łazience podkładzie. To dla niej nic przyjemnego, ale jak nie ma wyjścia, to trzeba w ten sposób. Stawiając jak zwykle w knajpie to samo pytanie, wreszcie usłyszałam - oczywiście! W toalecie damskiej świetnie przygotowane miejsce dla malucha. Tam też dowiedziałam się, że Masala uzyskała certyfikat miejsca przyjaznego rodzinie z dziećmi. Dla maluchów przygotowano także kącik zabaw - zarówno dla raczkujących, jak i dla większych dzieci. Dodatkowo pociechy dogląda pracownica Masali.




W restauracji swobodnie można poruszać się z wózkiem, a miejsce jest bardzo niepozornie - przestrzeni i stolików jest naprawdę dużo.

Najlepsza indyjska restauracja w Polsce

Takim hasłem zachęca Robert Makłowicz widniejący na plakacie wewnątrz restauracji. Głos Trójki również zabrał głos w tej sprawie ;)

poniedziałek, 23 listopada 2015

Śnieg

I patrzysz na to dziecko, w którym widzisz swoje i jego odbicie. I wiesz, że dzieje się coś dziwnego, niemożliwego przecież, że taki mały, tak idealny człowiek siedzi (!) naprzeciw Ciebie, wyciąga swoją małą rączkę, której paluszek jest długości mojego jednego paliczka, uśmiecha się i koniecznie chce chwycić Cię za dolną wargę i postukać małymi paznokciami w zęby.

I jeszcze w tej samej minucie denerwuje się, że nie ma pod tą małą ręką jakiejś grzechotki czy innego gryzaka, zabawki, która wzbudziłaby zainteresowanie małego człowieka, z którą wszedłby w interakcję, postukał o moją głowę, zanosząc się przy tym ze śmiechu.

I dopiero teraz, po tych paru miesiącach wspólnego, nierozłącznego życia naprawdę wiem, że żyłam na siedemdziesiąt procent. Że taki mały człowiek, co go stworzyło dwoje, nie ma sobie równych i że otworzył w sercu i w głowie szufladki ogromnej wdzięczności, miłości, szaleństwa, rozmaitych onomatopei i śmiechu sprzedawanego na tony.

Dziś pierwszy śnieg, łapany w małe dłonie i na języczek. Zimę kocham od zeszłego stycznia miłością wielką.

sobota, 14 listopada 2015

Drewniane zabawki w Lidlu i Biedronce

Biedny mój portfel - w przyszłym tygodniu Lidl i Biedronka wprowadzą do oferty zabawki, m.in. wykonane z drewna.

Kilka z nich wpadło mi w oko dla R. (te biedne gwiazdki oznaczają moich faworytów. Mąż grafik łapie się za głowę) w ramach np. mikołajkowego prezentu, pomimo określenia wieku zabawy przez sklep >3 lat. Zweryfikuję jeszcze ich jakość, bo ceny są bardzo zachęcające.

Fragment Lidlowej gazetki.


Gazetka Lidlowa (tutaj) dostępna od 19.11 i Biedronkowa (tutaj) od 16.11.

środa, 11 listopada 2015

Kolejkowo - atrakcja dla małych i dużych | #wewrocławiu

Dziś, korzystając z uroku gratisowego dnia wolnego, wybraliśmy się w trójkę na wystawę “Kolejkowo” na Dworzec Świebodzki we Wrocławiu. Przez godzinę przypatrywaliśmy się rewelacyjnie wykonanym makietom, w których zadbano o każdy szczegół.


Pociągi nowszej i starszej generacji pokonywały trasy m.in. Karpacza i Wrocławia. Makieta przedstawia wiele scen z życia toczącego się niedaleko torów kolejowych. R. z radością witała każdy przejeżdżający obok niej pociąg ;)

Nad makietą pracowało w sumie 12 osób. Do dyspozycji zwiedzających jest parter (na wykonanie tamtejszych makiet poświęcono 2 lata) i piętro (tworzone przez 9 miesięcy).

Wejście kosztuje 15/19 zł, dzieci do lat 3 wchodzą bezpłatnie. Czekamy na wakacje przyszłego roku, bo wtedy mają otworzyć kolejne skrzydło do oglądania. Chłopak z obsługi zdradził nam, że nowa makieta ma zobrazować czasy II wojny światowej.

Na wystawę można wjechać wózkiem - na początku trzeba pokonać trzy schodki, wewnątrz na parterową makietę jest przygotowany podjazd. Aby dostać się na piętro, trzeba wyjąć dziecko z wózka, choć taka potrzeba pojawi się i tak wcześniej - z perspektywy wozu dziecko nic nie zobaczy. W pomieszczeniu jest miejsce, w którym można zaparkować nawet duży wózek. Dla chodzących maluchów przygotowano specjalne stopnie, z których mogą podziwiać największą makietę kolejową w Polsce.




poniedziałek, 9 listopada 2015

Poranki

     Korzystając z chwili, gdy R. obłożona książeczkami o Kreciku, pracowitym świetliku, zwierzętach dzikich i innych takich siedzi w kojcu, biegnę do łazienki ogarnąć twarz i włosy. Szybkie przetarcie skóry płynem micelarnym, kontrolne rzucenie okiem na R. Krem, pomieszane odcienie fluidu na całość, a że R. sypia ostatnio różnie, potrzebny jest efekt tzw. szpachli. Kontrolne oko, bawi się, przekłada strony, wyrzuca, sięga znów, wszystko gra. Cień, żeby odszarzyć trochę twarz, tusz, róż, zerknięcie na R. Teraz włosy, pozornie błachostka. W czasie połogu myślałam, że ominie mnie wypadanie i to całe zamieszanie z osłabianiem się włosów, łysieniem niemalże. Oczywiście nie ominęło moich piórek i to, co nie wypadło w ciąży i przez pierwsze tygodnie po niej, postanowiło wypaść praktycznie w jednej chwili. “Odrosną” - słyszałam. I faktycznie, odrastają. Każdy w swoim tempie, w wybranym przez siebie kierunku, dzięki czemu wyglądam, jakbym była sama sobie fryzjerem (dobieranego nauczyłam się w You Tuba, co uważam za mój największy sukces pokroju fryzjerstwa). Z radością powitałam myśl, że jesień równa się czapka i moje starania ogarnięcia tego co na głowie nie zostaną wystawione na światło dzienne. Spięte, jeżyk spryskany jako tako lakierem, ugładzony. Lecę po R., która już skarży się na brak nowych lektur. Sprawnie przewijam, ubieram, w między czasie daję pić, przebieram znów bo mi się przechylił kubeczek, cierpliwość R. topnieje wraz z nałożeniem na nią kolejnych warstw odzieży. Ląduje w wozie, przodem do świata, to już atrakcyjniej, ale w naszym mieszkaniu o temperaturze tropikalnej nie jest to wystarczające. Wskakuję w jeansy i co tam jeszcze trzeba, lecą do wozu, sięgam do torby, wygrzebują pampersy, podkład do przewijania, chusteczki nawilżające, mus owocowy, świnkę Pepę, gryzaki, grzechotki, jeszcze raz gryzaki - czapki brak. Nerw dziecka rośnie, wymuszając na mnie wyjście z tego ukropu. Nerwowość udziela się i mnie. Czapki brak. Czas zapoznać otoczenie z nowymi trendami na głowie.

środa, 4 listopada 2015

Czas i jego brak

Ostatnio mało nas tu. Kilka zmian (oby na lepsze!) skutkuje tymczasowym opadnięciem z sił. Wkurza mnie to tym bardziej, że za oknem fantastyczna jesień, a ja kiszę nas w czterech ścianach, zamiast cały dzień łazić, poznawać, oglądać, zwiedzać.

Do końca urlopu macierzyńskiego pozostały trzy miesiące. Matko, na samą myśl ściska mi się serce, zaciskają zęby i czoło robi się gorące. Za trzy miesiące nasze życie będzie wyglądać znacznie inaczej.

Prawdopodobnie już nigdy nie będę mogła się nią nacieszyć tak jak w okresie tego rocznego urlopu. Boli to szczególne teraz, gdy komunikacja z R. przybiera zupełnie inną formę. Gdy świadomie bije “brawo”, chce się przytulić, woła mnie, cieszy się na widok zegara wiszącego na ścianie. Mam nadzieję, że tęsknota nie złamie mi serducha. Ale ale, przecież jeszcze całe trzy miesiące ciągle razem!

niedziela, 25 października 2015

9 tekstów, których nie mówi się ciężarnym

W zależności od sytuacji życiowej słowa osób z najbliższego otoczenia potrafią znacznie wpłynąć na nasz nastrój, zachowanie, nastawienie do życia. Są i takie teksty, których lepiej nie kierować do przyszłych mam.
 


W ciąży gospodarka hormonalna ulega zmianie, czego konsekwencją może być nadwrażliwość, emocjonalność, spotęgowane zachowania złości, smutku, rozdrażnienia. Słowem: otoczenie przez kilka miesięcy dojrzewania dziecka w brzuchu mamy powinno zacząć odkrywać dodatkowe pokłady cierpliwości. Zresztą na okres po porodzie przydadzą się jeszcze bardziej.

Poniższe teksty mogą sprawiać wrażenie zupełnie normalnych, a ich wymienienie można uznać za przesadę. Inaczej będzie, jeśli wyobrazisz sobie, że ciężarna słyszy je codziennie przynajmniej raz.

1. Dziewczynka faktycznie odbiera urodę
Uroczy tekst który usłyszałam będąc w bodaj szóstym miesiącu ciąży <3 aż chce się pokazywać światu.

2. Boisz się porodu?
Świetne pytanie szczególnie do pierwiastki. Oczywiście, że się nie boi, przecież to tylko PORÓD.

3. Dziecko mojej znajomej prawie umarło przy porodzie siłami natury
Nawet odporna na rozmaite opowieści opisujące marginalne przypadki przy porodach kobieta nie powstrzyma swojej wyobraźni. A co ciekawe, naprawdę wiele osób czuje wewnętrzną potrzebę poinformowania przyszłej mamy o tragicznych historiach, które obiły im się o uszy. Mama z pewnością zdaje sobie sprawę z szeregu zagrożeń i straszenie jej nie ma najmniejszego sensu.

4. Jesteś ogromna
W żartach czy nie w żartach - przesłodkie. Jedna kobieta przytyje kilka kilogramów, inna kilkanaście, a kolejna - trzydzieści. I nie zawsze jest to odzwierciedlenie apetytu ciężarnej, a jedną z kwestii, która zajmuje jej myśli, jest właśnie zejście z wagi i powrót do dawnej figury.


5. Jak się czujesz?
Pytanie z puli zupełnie normalnych. Ale bywało, że słyszałam je kilkanaście (sic!) razy dziennie. Myślałam o zamówieniu koszulki z napisem: “Czuję się DOBRZE”.

6. I jak, wciąż nic?
Pytanie to zyskuje na częstotliwości przy zbliżającym się terminie porodu. Ceniłam je sobie szczególnie po terminie (R. urodziła się pod koniec 41. tygodnia), gdy mój telefon dzwonił kilka razy dziennie, a po drugiej stronie słyszałam rozczarowany głos, że jeszcze nie zaczęłam rodzić. No przepraszam, jeszcze cisza.

7. Jedz, musisz jeść za dwoje
Ciężarnej patrzy się na talerz i analizuje - porcja taka mała, nie dba o dziecko, niewiele mięsa, za dużo zieleniny; tyle je, puste kalorie, nie dziwota, że brzuch jest taki wielki.

8. Zostaw, ja to zrobię!
Przyszła mama traktowana bywa jak chora lub nieodpowiedzialna. Okej, sama czasem przeceniałam swoje możliwości i stawałam na krześle, by sięgnąć po prześcieradło z najwyższej półki szafy, ale zazwyczaj wiedziałam co mogę, a czego nie. Co rusz ktoś jednak chciał mnie wyręczać, co chwilami doprowadzało mnie do szału.

9. Będziesz karmić?
Nie, zamierzam głodzić. Temat laktacji zawsze na czasie. Dla kobiety, której biust dotychczas uwodził i stanowił atrybut kobiecości, zmiana jego roli naprawdę nie musi iść w parze z radością. Nie przeszkadza to jednak w poruszeniu tego niezwykle ważnego społecznie tematu podczas rodzinnej imprezy lub innego zgromadzenia potencjalnych zainteresowanych przyszłością moich piersi.

poniedziałek, 19 października 2015

Zniknięcie

Ubrana na czarno, zamyślona, próbująca zebrać myśli i znaleźć chwilę na samotność, na łzy. Nie ma jednak na to zbyt wiele czasu. Trzeba pokazać język, zaśpiewać piosenkę lub poganiać się z Ginesem po mieszkaniu. Żałoba z dzieckiem wygląda zupełnie inaczej.

Gdy odchodzi ktoś bliski naszemu sercu, czas się zatrzymuje. Dlaczego nie zadzwoniłam? Nie zdążyłam powiedzieć tylu słów? Czy ta osoba wiedziała, że jest jedną z najważniejszych w moim życiu? Przecież w kopercie czekają jeszcze zdjęcia małej R., których nie zdążyłam ostatnio przekazać jako uzupełnienie istniejącej już kolekcji. Podchodzi H. z R. na rękach. Mała widzi płaczącą mamę i… uśmiecha się. Ba, nawet się zanosi! Mama chyba jakoś dziwnie się bawi, tego zwierzaka nie było w "Księdze dźwięków". Dziwne. I śmieje się, powtarza urocze “mama mama”, chce na ręce, piszczy widząc pocieszającego mnie Ginesa. Paromiesięczne dziecko nie wie, nie rozumie. Cieszy się poznawaniem świata, czasem tylko da znać, jak mu coś nie pasuje. Na smutek będzie jeszcze czas. Cudownie jest widzieć małego wesołego człowieka, nawet jeśli w sercu czuje się ogromny żal.

To bardzo dziwne uczucie, kiedy pogrążona w żałobie mimo wszystko muszę wziąć się w garść i zająć się R. Nie ma czasu na przemyślenia, zastanowienie się, wściekłość na ten telefon, który podświadomie wiedziałam, że bliżej prędzej niż później zadzwoni. Pozostają wieczory, gdy mały człowiek ułoży się do snu. Gdy wracają wspomnienia i smutek może na chwilę przejąć władzę nad umysłem. Ale już za kilka godzin znów będziemy się śmiać i bawić na kolorowej macie, a ten ktoś, kto zajął kawałek mojego serca, patrząc na nas pewnie się cieszy, że mimo swojego odejścia, na świat przyszedł mały człowiek, który przypomina, jak bardzo trzeba cieszyć się życiem.


poniedziałek, 12 października 2015

Ponsko Photography - piękne zdjęcia najmłodszych

Przed pojawieniem się małej R. na świecie zastanawialiśmy się nad wykonaniem sesji noworodkowej. Przeglądając strony różnych fotografów widzieliśmy jedno i to samo - dziecko w koszyku, dziecko w wiaderku, dziecko z opaską, dziecko w czapce. Żadna propozycja nas nie urzekła. W efekcie na własną rękę wykonaliśmy maleństwu kilka zdjęć (podobna historia dotyczyła fotografii ciążowej).

Podczas wakacji w Bieszczadach poznaliśmy przemiłą parę i ich trzymiesięcznego syna Kostka. Marta zawodowo zajmuje się fotografią noworodków i niemowląt, prowadząc firmę Ponsko Photography. Jej zdjęcia zmieniły moją opinię na temat oklepanej zwykle fotografii najmłodszych. Są pełne uroku, subtelne. Marta wykorzystuje piękne ubranka, materiały i dodatki. Jeśli ktoś mieszka w Warszawie lub byłby w stanie pojawić się w stolicy, aby wykonać sesję - z pewnością warto.

Link do strony Ponsko Photography: http://ponskophotography.pl/

niedziela, 11 października 2015

Książeczki dla najmłodszych w ofercie Biedronki

Matkawariatka.pl donosi, że od jutra w ofercie Biedronki będzie można znaleźć książeczki dla najmłodszych. Jak dobrze, że ostatnio nie dałam się skusić na te same pozycje w Empiku. Oczywiście droższe o kilka złotych, co w tym przypadku stanowi prawie dwukrotność jednej pozycji.

Spośród blisko 40 pozycji, mam zamiar przyczaić się na następujące:

Krecikowa seria. Sentymentalnie jak widzę Krecika, Muminki czy Reksia, mam ochotę wziąć wszystko w ciemno.

Te książeczki zainteresowały mnie ostatnio w Empiku.  Są dla nieco starszych dzieci - ciekawie opisane przygody wesołych owadów z ładnymi ilustracjami.


R. ma kilka książeczek - o kształtach, produktach codziennego użytku, zwierzakach, kolorach, przygodach rozmaitych stworzonek. Niebawem skończy 9 miesięcy i na tym etapie można ją zająć historiami obrazkowymi, opowieściami. Książeczki odwracają jej uwagę nawet od bólu związanego z ząbkowaniem czy rozterek egzystencjalnych, jakie drzemią w małym człowieku poznającym wielki świat. R. chętnie przewraca strony, gaworzy oglądając książeczkę z każdej strony.

Z drugiej strony książeczki doskonale nadają się do gryzienia, gdy treść i obrazki już się znudzą ;)

Książeczki edukacyjne są doskonałym pomysłem na prezent, a przyszli rodzice mogą sięgnąć po nie już teraz, by za kilka miesięcy nie przepłacić w drogich sieciówkach.

Pełna oferta: http://www.biedronka.pl/pl/ksiazki-dla-niemowlat-12-10

środa, 7 października 2015

Inhalator - “must have” przy dziecku

Pierwszą infekcję R. załapała w okolicach 4. miesiąca życia. Wtedy pediatra poradziła nam, aby zakupić inhalator, ponieważ przy małym dziecku przyda się wielokrotnie. Tak też zrobiliśmy. Przy wyborze inhalatora warto jednak zwrócić uwagę na kilka szczegółów, które umilą inhalacje, będące procesem mało przyjaznym z perspektywy małego człowieka.

     Inhalacje pomagają w pokonaniu męczącego, szczególnie wodnistego kataru, odtykając nos i usprawniając proces oddychania przy przeziębieniu. Właśnie przechodzimy przez pierwsze tej jesieni podziębienie i już od pierwszych objawów R. skorzystała z inhalacji.

Wybieramy inhalator dla dziecka

Inhalator służyć może całej rodzinie, ale ponieważ dopiero posiadając dziecko zdecydowaliśmy się na jego zakup, musieliśmy znaleźć taki, który podpasuje przede wszystkim małej buźce. Rozmaite parametry, takie jak waga, głośność działania, cena, a także wygląd inhalatora stawiają kupującego przed nie lada wyzwaniem. Waga czy głośność działania są zazwyczaj podobne. Cena - można wybrać inhalator za kilkadziesiąt złotych lub za kilkaset, z bardziej zaawansowanymi funkcjami. Ja nie wgłębiałam się w kosmiczne możliwości inhalatora - miał być prosty, miał służyć całej rodzinie.

Wybór padł na tłokowy inhalator AbakusBaby Savea. W Aptece Gemini kosztował 109,99 zł. Posiada maseczki dla małego i dużego człowieka, a także co bardzo pomocne i na co przed zakupem nawet nie zwróciliśmy uwagi - rurkę zakończoną smoczkiem. Pomimo, że R. nie jest smoczkowa, nie umie pić z butelki - dodatkowa końcówka doskonale zdaje egzamin. R. go sobie gryzie i się nim bawi, a mimo to jest inhalowana. 
 



Końcówkę w postaci smoczka można dokupić - myślę, że będzie pasować nawet do inhalatorów innej firmy. Jej koszt to kilkanaście złotych.

Mieszanka leków do inhalacji

Przy infekcjach korzystamy z przepisu na mieszankę do inhalacji z naszej wizyty u pediatry. Pani doktor zaleciła następujące składniki:
- 1 ml soli fizjologicznej,
- 1 ml Pulmicortu,
- 5 kropli Berodualu.

R. nie traktuje inhalacji jako specjalnej rozrywki, jednak po zabiegach kilka razy dziennie (2-3) widać poprawę. Inhalacje warto rozpocząć już przy pierwszych objawach przeziębienia. Zarówno u małych, jak i dużych.

środa, 30 września 2015

Urlop w Bieszczadach z dzieckiem

Po ponad tygodniu nieobecności spieszę z nowym tekstem, będącym krótkim podsumowaniem tych ostatnich dni. Dni spędzonych daleko od gwaru, pędu, krzyku i niepotrzebnych spięć. Ponownie wyruszyliśmy w Bieszczady, choć tym razem w powiększonym gronie. 


     Nie baliśmy się wyjazdu z małym dzieckiem. R. skończyła 8 miesięcy i 8 godzin podróży pokonała bez większych problemów. Jechaliśmy z Wrocławia do Wetliny, wyruszyliśmy nocą, wybudzając R., co mimo wszystko zdawało się być najlepszym rozwiązaniem, chcąc dotrzeć na miejsce o rozsądnej porze.

Wetlina

     Wetlinę pierwszy raz odwiedziliśmy dwa lata temu. To bardzo przyjemne miejsce stanowi doskonałą bazę wypadową na najpopularniejsze szlaki Bieszczadów. Zatrzymaliśmy się ponownie w Chacie Kruka, czyli Krukówce – przepięknie wykonanym drewnianym domu, w którego wnętrzu wszystko gra, pachnie Bieszczadami i jest w niezwykłym klimacie. Zajęliśmy (również ponownie) apartament (mało bieszczadzka terminologia) huculski.




 Przewodnik zakupiony jeśli dobrze pamiętam w Lidlu. Sprawdza się doskonale, ale niestety brakuje szacowanych czasów pokonania poszczególnych szlaków.

Każdy wieczór umilały nam Scrabble. Tydzień bez dostępu do internetu, tydzień bez Facebooka. Taki odwyk jest czasem bardzo potrzebny.






W Krukówce gospodarzami są Kasia i Piotrek. Kasia raz na jakiś czas piecze pyszny chleb na zakwasie <3

Smerek.
Spojrzenie w stronę Chatki Puchatka.
Po przejściu przez Połoninę Wetlińską - rzut okiem na Smerek.
Schronisko Chatka Puchatka.


Bacówka niedaleko zejścia z Połoniny Caryńskiej. Bardzo fajne miejsce, świetny klimat.




Podczas całego urlopu wózek został wyciągnięty z samochodu tylko raz, na dodatek nie z jakiejś specjalnej potrzeby. Chyba bardziej po to, żeby nie było, że go w ogóle nie użyliśmy ;)



Gdzie zjeść w Wetlinie?

     Miejscem, do którego bardzo chcieliśmy wrócić i którego kuchnię wspominamy z ogromną przyjemnością, jest Chata Wędrowca. Naleśnik jako firmowe danie to podstawa (osobiście bardzo polecam „Mix”. Połowa porcji wystarczy nawet dla głodnego piechura). Jedliśmy tam także ser smażony, pierogi, piliśmy dobre piwo (w ofercie także bezalkoholowe). Za obiad dla dwojga płaciliśmy ok. 70 zł. Dodatkowo fajne miejsce z pięknym wystrojem i dostępnymi krzesełkami dla najmłodszych (niezawodne Antilop). Jedynie z przebraniem i nakarmieniem maleństwa trzeba było troszkę się pogimnastykować – ja przebierałam R. na rozwiniętym na ziemi podkładzie w toalecie. Karmiłam wtulona w kąt pomieszczenia.

Jeden z napisów zdobiących Chatę Wędrowca. Sama prawda!
Byliśmy również w Starym Siole, będącym sąsiadem Chaty. Świetny klimat, bardzo przyjemny dla ucha jazz. Miejsce idealne dla amatorów herbaty i wina. Jeśli jednak chodzi o jedzenie, to wolimy menu bardziej przystępne cenowo, mniej wyszukane, z większymi porcjami. Jednak miejsce z pewnością warto odwiedzić. Karmienie i przewijanie – j.w.

Trafiliśmy także do Rancza – jednej z pierwszych knajpek jadąc od strony Ustrzyk Górnych. H., który poleciał klasyką i zamówił schabowego z frytkami i kapuchą – chyba nigdy nie dostał tak wielkiej porcji. Powiedział, że pyszne, po czym wytoczył się w kierunku auta. Ja dostałam równie pyszną pizzę (urocza kelnerka dumała ze mną nad kartą, co by tu wegetariańskiego uszyć w tym „miejscu dla mięsożerców” ;)). Zaradziła. Ranczo jest z pewnością miejscem idealnym dla tych, którzy chcą dobrze zjeść, ale nie wydać zawrotnej sumy. Za dwa dania i napoje chłodzące zapłaciliśmy nieco ponad 50 zł. Pizzą raczyliśmy się jeszcze drugiego dnia.

Jakie nosidełko na piesze wycieczki?

     Oprócz wygodnych butów, tym razem musieliśmy pomyśleć także o tym, jak będziemy nosić R. Mieliśmy do wyboru chustę, nosidełko Tula i nosidło ze stelażem. Postawiliśmy na Tulę i to była doskonała decyzja. Mała cały dzień wyprawy spędzała na plecach, skąd oglądała świat, gaworzyła, gdzie przesypiała nawet 4 godziny. Na przebranie i karmienie zatrzymywaliśmy się w schroniskach czy bacówkach, w przypadku ładnej i bezwietrznej pogody – pod drzewkiem. Gdy spała, zapominałam o tym, że jest z nami dziecko. Czułam, jakbym niosła dobrze dopasowany plecak. Jedynie po kilku dniach po wewnętrznej stronie kolanek R. widoczne były delikatne otarcia, co wieczorami dawało się R. we znaki (ratowaliśmy się Sudocremem, który na szczęście błyskawicznie pomagał).


Podczas każdej wycieczki R. siedziała na plecach. Idąc z kimś, rozwiązanie jest doskonałe, bo druga osoba może raz na jakiś czas rzucić okiem, czy wszystko jest ok (sama nic nie widziałam, choć szyję mam nie krótką) i przede wszystkim - pomóc w ubraniu.

Moim i H. zdaniem miękkie nosidło na takie wypady jest dużo lepsze niż to ze stelażem, szczególnie dla tak małych dzieci (8 miesięcy). Nosidło ze stelażem na szczytach zachowywało się jak żagiel, a większość rodziców właśnie z tej opcji noszenia korzystało.

Bieszczady - atrakcje na deszczowe dni

     Pogodę zaliczamy do udanych, choć ostatnie dwa dni padało. Mimo wszystko nie pomieszało nam to szyków, ponieważ zaplanowaliśmy podróże w których deszcz specjalnie nie przeszkadzał. Wybraliśmy się na wycieczkę samochodową do Worka Bieszczadzkiego – najbardziej na południe wysuniętego krańca Polski. Jadąc wzdłuż granicy z Ukrainą co jakiś czas zgodnie stwierdzaliśmy, że Biesy po naszej stronie są dużo ładniejsze ;) Nie dojechaliśmy jednak do samego końca zaplanowanej trasy – Tarnawy Niżnej, ze względu na kiepską drogę. Wracając zatrzymaliśmy się przy zagrodzie Żubrów w Mucznem. Niestety widzieliśmy tylko machające z oddali ogonki, bo trafiliśmy na porę karmienia.
Wycieczka na Tarnicę - R. zdobyła najwyższy szczyt Bieszczadów. Tak, szczyt w deszczu.
W każdym przewodniku po Bieszczadach znajdziemy także adnotację o bieszczadzkiej kolejce. Licząca w sumie 2 godziny wycieczka zaliczana jest do pozycji, które warto zawrzeć w choćby kilkudniowym urlopie. Tak też zrobiliśmy. Przejechaliśmy trasę Majdan-Balnica-Majdan. Za jeden bilet zapłaciliśmy 20 zł, R. oczywiście bezpłatnie. Ponieważ siąpiło i niebo wisiało nisko nad głowami, chwilowe widoki nie były nam dane. Chwilowe, ponieważ mimo wszystko znaczną część podróży pokonuje się przez lasy lub wzdłuż drogi. Chodzą słuchy, że atrakcyjniejsza jest podróż trasą Majdan-Przysłup-Majdan. Szczegóły tras są dostępne na wskazanej wyżej stronie, ale co do zasady w sezonie kolejka jeździ dwa razy dziennie. Trzeba jednak odpowiednio wcześnie kupić bilety, ponieważ atrakcja cieszy się dużym zainteresowaniem. Z Wetliny do Majdanu jechaliśmy ok. 25 minut.


Kolejny tekst, który już powstaje, będzie opisem tras, które z R. w nosidle zrobiliśmy w Bieszczadach.