I patrzysz na to dziecko, w którym widzisz swoje i jego odbicie. I wiesz, że dzieje się coś dziwnego, niemożliwego przecież, że taki mały, tak idealny człowiek siedzi (!) naprzeciw Ciebie, wyciąga swoją małą rączkę, której paluszek jest długości mojego jednego paliczka, uśmiecha się i koniecznie chce chwycić Cię za dolną wargę i postukać małymi paznokciami w zęby.
I jeszcze w tej samej minucie denerwuje się, że nie ma pod tą małą ręką jakiejś grzechotki czy innego gryzaka, zabawki, która wzbudziłaby zainteresowanie małego człowieka, z którą wszedłby w interakcję, postukał o moją głowę, zanosząc się przy tym ze śmiechu.
I dopiero teraz, po tych paru miesiącach wspólnego, nierozłącznego życia naprawdę wiem, że żyłam na siedemdziesiąt procent. Że taki mały człowiek, co go stworzyło dwoje, nie ma sobie równych i że otworzył w sercu i w głowie szufladki ogromnej wdzięczności, miłości, szaleństwa, rozmaitych onomatopei i śmiechu sprzedawanego na tony.
Dziś pierwszy śnieg, łapany w małe dłonie i na języczek. Zimę kocham od zeszłego stycznia miłością wielką.
Taka mała a wie co dobre ;)
OdpowiedzUsuń