środa, 30 września 2015

Urlop w Bieszczadach z dzieckiem

Po ponad tygodniu nieobecności spieszę z nowym tekstem, będącym krótkim podsumowaniem tych ostatnich dni. Dni spędzonych daleko od gwaru, pędu, krzyku i niepotrzebnych spięć. Ponownie wyruszyliśmy w Bieszczady, choć tym razem w powiększonym gronie. 


     Nie baliśmy się wyjazdu z małym dzieckiem. R. skończyła 8 miesięcy i 8 godzin podróży pokonała bez większych problemów. Jechaliśmy z Wrocławia do Wetliny, wyruszyliśmy nocą, wybudzając R., co mimo wszystko zdawało się być najlepszym rozwiązaniem, chcąc dotrzeć na miejsce o rozsądnej porze.

Wetlina

     Wetlinę pierwszy raz odwiedziliśmy dwa lata temu. To bardzo przyjemne miejsce stanowi doskonałą bazę wypadową na najpopularniejsze szlaki Bieszczadów. Zatrzymaliśmy się ponownie w Chacie Kruka, czyli Krukówce – przepięknie wykonanym drewnianym domu, w którego wnętrzu wszystko gra, pachnie Bieszczadami i jest w niezwykłym klimacie. Zajęliśmy (również ponownie) apartament (mało bieszczadzka terminologia) huculski.




 Przewodnik zakupiony jeśli dobrze pamiętam w Lidlu. Sprawdza się doskonale, ale niestety brakuje szacowanych czasów pokonania poszczególnych szlaków.

Każdy wieczór umilały nam Scrabble. Tydzień bez dostępu do internetu, tydzień bez Facebooka. Taki odwyk jest czasem bardzo potrzebny.






W Krukówce gospodarzami są Kasia i Piotrek. Kasia raz na jakiś czas piecze pyszny chleb na zakwasie <3

Smerek.
Spojrzenie w stronę Chatki Puchatka.
Po przejściu przez Połoninę Wetlińską - rzut okiem na Smerek.
Schronisko Chatka Puchatka.


Bacówka niedaleko zejścia z Połoniny Caryńskiej. Bardzo fajne miejsce, świetny klimat.




Podczas całego urlopu wózek został wyciągnięty z samochodu tylko raz, na dodatek nie z jakiejś specjalnej potrzeby. Chyba bardziej po to, żeby nie było, że go w ogóle nie użyliśmy ;)



Gdzie zjeść w Wetlinie?

     Miejscem, do którego bardzo chcieliśmy wrócić i którego kuchnię wspominamy z ogromną przyjemnością, jest Chata Wędrowca. Naleśnik jako firmowe danie to podstawa (osobiście bardzo polecam „Mix”. Połowa porcji wystarczy nawet dla głodnego piechura). Jedliśmy tam także ser smażony, pierogi, piliśmy dobre piwo (w ofercie także bezalkoholowe). Za obiad dla dwojga płaciliśmy ok. 70 zł. Dodatkowo fajne miejsce z pięknym wystrojem i dostępnymi krzesełkami dla najmłodszych (niezawodne Antilop). Jedynie z przebraniem i nakarmieniem maleństwa trzeba było troszkę się pogimnastykować – ja przebierałam R. na rozwiniętym na ziemi podkładzie w toalecie. Karmiłam wtulona w kąt pomieszczenia.

Jeden z napisów zdobiących Chatę Wędrowca. Sama prawda!
Byliśmy również w Starym Siole, będącym sąsiadem Chaty. Świetny klimat, bardzo przyjemny dla ucha jazz. Miejsce idealne dla amatorów herbaty i wina. Jeśli jednak chodzi o jedzenie, to wolimy menu bardziej przystępne cenowo, mniej wyszukane, z większymi porcjami. Jednak miejsce z pewnością warto odwiedzić. Karmienie i przewijanie – j.w.

Trafiliśmy także do Rancza – jednej z pierwszych knajpek jadąc od strony Ustrzyk Górnych. H., który poleciał klasyką i zamówił schabowego z frytkami i kapuchą – chyba nigdy nie dostał tak wielkiej porcji. Powiedział, że pyszne, po czym wytoczył się w kierunku auta. Ja dostałam równie pyszną pizzę (urocza kelnerka dumała ze mną nad kartą, co by tu wegetariańskiego uszyć w tym „miejscu dla mięsożerców” ;)). Zaradziła. Ranczo jest z pewnością miejscem idealnym dla tych, którzy chcą dobrze zjeść, ale nie wydać zawrotnej sumy. Za dwa dania i napoje chłodzące zapłaciliśmy nieco ponad 50 zł. Pizzą raczyliśmy się jeszcze drugiego dnia.

Jakie nosidełko na piesze wycieczki?

     Oprócz wygodnych butów, tym razem musieliśmy pomyśleć także o tym, jak będziemy nosić R. Mieliśmy do wyboru chustę, nosidełko Tula i nosidło ze stelażem. Postawiliśmy na Tulę i to była doskonała decyzja. Mała cały dzień wyprawy spędzała na plecach, skąd oglądała świat, gaworzyła, gdzie przesypiała nawet 4 godziny. Na przebranie i karmienie zatrzymywaliśmy się w schroniskach czy bacówkach, w przypadku ładnej i bezwietrznej pogody – pod drzewkiem. Gdy spała, zapominałam o tym, że jest z nami dziecko. Czułam, jakbym niosła dobrze dopasowany plecak. Jedynie po kilku dniach po wewnętrznej stronie kolanek R. widoczne były delikatne otarcia, co wieczorami dawało się R. we znaki (ratowaliśmy się Sudocremem, który na szczęście błyskawicznie pomagał).


Podczas każdej wycieczki R. siedziała na plecach. Idąc z kimś, rozwiązanie jest doskonałe, bo druga osoba może raz na jakiś czas rzucić okiem, czy wszystko jest ok (sama nic nie widziałam, choć szyję mam nie krótką) i przede wszystkim - pomóc w ubraniu.

Moim i H. zdaniem miękkie nosidło na takie wypady jest dużo lepsze niż to ze stelażem, szczególnie dla tak małych dzieci (8 miesięcy). Nosidło ze stelażem na szczytach zachowywało się jak żagiel, a większość rodziców właśnie z tej opcji noszenia korzystało.

Bieszczady - atrakcje na deszczowe dni

     Pogodę zaliczamy do udanych, choć ostatnie dwa dni padało. Mimo wszystko nie pomieszało nam to szyków, ponieważ zaplanowaliśmy podróże w których deszcz specjalnie nie przeszkadzał. Wybraliśmy się na wycieczkę samochodową do Worka Bieszczadzkiego – najbardziej na południe wysuniętego krańca Polski. Jadąc wzdłuż granicy z Ukrainą co jakiś czas zgodnie stwierdzaliśmy, że Biesy po naszej stronie są dużo ładniejsze ;) Nie dojechaliśmy jednak do samego końca zaplanowanej trasy – Tarnawy Niżnej, ze względu na kiepską drogę. Wracając zatrzymaliśmy się przy zagrodzie Żubrów w Mucznem. Niestety widzieliśmy tylko machające z oddali ogonki, bo trafiliśmy na porę karmienia.
Wycieczka na Tarnicę - R. zdobyła najwyższy szczyt Bieszczadów. Tak, szczyt w deszczu.
W każdym przewodniku po Bieszczadach znajdziemy także adnotację o bieszczadzkiej kolejce. Licząca w sumie 2 godziny wycieczka zaliczana jest do pozycji, które warto zawrzeć w choćby kilkudniowym urlopie. Tak też zrobiliśmy. Przejechaliśmy trasę Majdan-Balnica-Majdan. Za jeden bilet zapłaciliśmy 20 zł, R. oczywiście bezpłatnie. Ponieważ siąpiło i niebo wisiało nisko nad głowami, chwilowe widoki nie były nam dane. Chwilowe, ponieważ mimo wszystko znaczną część podróży pokonuje się przez lasy lub wzdłuż drogi. Chodzą słuchy, że atrakcyjniejsza jest podróż trasą Majdan-Przysłup-Majdan. Szczegóły tras są dostępne na wskazanej wyżej stronie, ale co do zasady w sezonie kolejka jeździ dwa razy dziennie. Trzeba jednak odpowiednio wcześnie kupić bilety, ponieważ atrakcja cieszy się dużym zainteresowaniem. Z Wetliny do Majdanu jechaliśmy ok. 25 minut.


Kolejny tekst, który już powstaje, będzie opisem tras, które z R. w nosidle zrobiliśmy w Bieszczadach.

piątek, 18 września 2015

Wypad w “nasze” góry

Cisza na blogu, ponieważ z R. rozpoczęłyśmy swoje wakacyjne dwa tygodnie. Pooddychałyśmy górskim powietrzem, nacieszyłyśmy się bliskimi, nacieszyłyśmy się sobą.

     Okolice Kotliny Kłodzkiej to jedne z najpiękniejszych, jakie miałam okazję w swoim życiu poznać. Przyznam, że jadąc tym razem w rodzinne strony, spojrzałam na nasze góry zupełnie inaczej. Dają tyle możliwości spędzenia wolnego czasu i są po prostu piękne.

Trasę ponad 100 km pokonałyśmy z pasażerem psem. Pomimo moich obaw, jak to będzie, podróż przebiegła bez żadnych problemów. R. siedziała w foteliku z tyłu, Gines w bagażnku. Każdy miał swój poziom w aucie ;)










sobota, 12 września 2015

Niemowlak na basenie

O zajęciach dla niemowlaków na basenie słyszeliśmy jeszcze gdy byłam w ciąży. Szlak przetarli nasi sąsiedzi, którzy ze starszym o cztery miesiące od R. synkiem zapisali się do oddalonej od nas o niecałe 4 km szkoły pływania. Tym sposobem na dzień przed skończeniem trzech miesięcy R. zaczęła swoją przygodę z “dużą wodą”.

     Naukę, a raczej zabawę w wodzie mogą podjąć już trzymiesięczne niemowlaki. Dziecko powinno samodzielnie trzymać główkę, więc do skonkretyzowanego wieku dziecka należy podejść z dystansem - każdy maluch rozwija się indywidualnie i to rodzic musi zdecydować, czy dziecko jest gotowe na rozpoczęcie ćwiczeń na basenie.

Zabawa w wodzie

     Mała R. była zainteresowana całą przygodą. Niektóre dzieci bały się dużej przestrzeni, tego, że było głośno, nie zgadzały się na przebywanie w chłodniejszej (27-30°C) niż w przypadku domowych kąpieli wodzie. R. to nie przeszkadzało. Zajęcia prowadził doświadczony trener, który indywidualnie podchodził do każdego dziecka. To bardzo ważne, bo zdarzały się zastępstwa i widzieliśmy ogromne różnice w prowadzeniu zajęć - dzieci (tym bardziej rodzice) błyskawicznie wyczują brak pewności siebie prowadzącego, szybko dadzą znać, że ćwiczenia są monotonne lub źle dobrane do ich wieku.

Zajęcia polegają na wykonywaniu ćwiczeń pokazywanych przez trenera. Z niemowlakiem w wodzie ćwiczy jeden z rodziców. Ćwiczenia są różne - od pływania na brzuszku czy pleckach (oczywiście dziecko trzyma wyłącznie rodzic lub opiekun) po zabawy z deskami, kołami, rękawkami, na nurkowaniu kończąc. Zajęcia trwają 30 min i w przypadku takiego malucha pół godziny jest zdecydowanie wystarczające.

Karmienie przed pływaniem

     Taką informację przekażą również sami trenerzy, ale warto odpowiednio zaplanować posiłki przed zajęciami na basenie. Trzymiesięczne dziecko nie je jeszcze nic poza mlekiem - mamy lub modyfikowanym. By nie doszło do nieprzewidzianych zwrotów, zaleca się, by nie przystawiać maleństwa lub nie dawać mu butelki na 30 minut przed rozpoczęciem zajęć.

Wyzwanie logistyczne

     Jeśli na basen z dzieckiem jedzie oboje rodziców, to jeszcze bez zbędnego stresu można ogarnąć całą wyprawę. Na początku jeździliśmy we trójkę, później jednak, by nie marnować czasu H. (biernie uczestniczył w zajęciach, obserwując z lądu co się dzieje), same zaczęłyśmy wyruszać w podróż. Na całe szczęście do dyspozycji miałyśmy samochód. Samo przebranie dziecka, siebie, ogarnięcie nosidełka i szafki jest dość wymagające, dlatego przynajmniej te pierwsze lekcje polecam przetestować wraz z drugą osobą. Nie mówiąc już o wyjściu z basenu i wysuszeniu, przewinięciu, ubraniu, nakarmieniu...

Pieluszki na basen

     W każdym większym markecie i drogerii dostępne są pieluszki na basen. My kupujemy w Rossmannie lub Carrefourze. Ich cena do ok. 15 zł za 10 sztuk. Zakłada się jak majteczki - przy niemowlaku trzeba się trochę pogimnastykować. Jest jednak dostępna również wygodniejsza, choć i droższa wersja zapinana jak zwykłe pampersy - np. Huggies.

Koszt uczestniczenia w zajęciach

     We Wrocławiu jest kilka punktów, w których można zapisać niemowlaka na wodne zajęcia. Koszt jednej lekcji to zwykle 35 złotych, jednak lekcje sprzedawane są w pakiecie - jednorazowo trzeba kupić karnet kosztujący 270-455 złotych. Różnica wynika z liczby wejść - zwykle 8 lub 12. Warto jednak dokładnie zorientować się, czym jest pojedyncze wejście na basen z dzieckiem. W jednej szkole będzie to tylko 30 minut zajęć z trenerem, w innej pół godzinne ćwiczenia i dodatkowa godzina pływania dla malucha i obojga rodziców.

Wpływ nauki pływania na rozwój dziecka

     Przed zapisaniem R. na basen zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zaczynam szaleńczego zapisywania dziecka na wszystkie możliwe zajęcia. Tak jednak nie jest - basen bardzo korzystnie wpływa na rozwój malucha.

Przebywanie w wodzie wymusza na organizmie małego człowieka ciągłą stymulację rozwoju psychoruchowego - niemowlę musi odnaleźć się w nowym dla niego (mimo wszystko) środowisku, oswaja się ze zjawiskiem wyporności, ciężarem wody, temperaturą. Dziecko kontroluje również trzymanie główki, intuicyjnie wykonuje ruchy rąk i nóg, dążąc do panowania nad swoim ciałem w wodzie. Zajęcia polecane są szczególnie dzieciom z zaburzeniami rozwojowymi, takimi jak napięcie mięśniowe, asymetria funkcjonalna czy problemami na tle emocjonalnym, takim jak autyzm czy nadpobudliwość. Trzeba jednak pamiętać, że każde dziecko jest inne i tak jak jedno doskonale odnajdzie się w środowisku wodnym, tak dla innego przebywanie w dużym basenie w towarzystwie wielu obcych osób, gdzie jest głośno, może być trudne do zaakceptowania.

Pożegnanie lata

Godnie żegnamy się z latem i być może ostatnimi tak ciepłymi dniami tego roku.







czwartek, 10 września 2015

Butki dla niemowlaka

W powietrzu wreszcie czuć jesień. W moim przypadku prawdą jest, że darzy się sympatią porę roku, w której się urodziło. Lubię czas, w którym mogę założyć sweter i opleść się długim szalikiem. Tym razem jednak dodatkowe wyzwanie - ubieranie malucha, który za ubieraniem nie przepada.

     R. powoli odkrywa nowe zabawy - ściąganie opaski/czapeczki, rozwiązywanie butków czy ciągnięcie za apaszkę. Mama z uporem maniaka podnosi co zrzucone, poprawia co krzywe, psując tym samym nastrój małego odkrywcy. Najtrudniejsze jednak przed nami, bo nie zamierzamy rezygnować z zimowych spacerów, a unieruchomione w kombinezonie dziecko z pewnością nie będzie w dobrym humorze, przynajmniej na początku podróży.

Póki co myśli moje krążą wokół butków dla R. Gdy następuje bunt wózkowy lub warunki nie pozwalają na wycieczkę dwuśladem, do gry wkracza nosidło Tula. Przy temperaturze kilkunastu stopni i braku słońca skarpetki to za mało. Mamy buciki z Coccodrillo, które służą nam już ze trzy miesiące (na początku użytkowania były za duże na R., a że stópka nie rośnie jej w zastraszającym tempie, nosi je obecnie i jeszcze pewnie przez jakiś czas będą z nami). Kupiliśmy rozmiar 3 (wg tabeli Coccodrillo).




     Wielkimi krokami zbliża się jednak nasz bieszczadzki urlop i z uwagi, że R. będzie większość czasu spędzać w nosidełku, chciałam znaleźć jeszcze jakiś cieplejszy wariant obuwia. O uszy obiło mi się “emu” w dziecięcej wersji. Ciepłe, nie spadają - wyczytałam. W wersji dla dorosłych nie podobają mi się te buty, sądzę też, że nie wpływają korzystnie na stopy, zwracając uwagę na wykrzywiające się kroki podążających w nich w zeszłe zimy kobiet.

Przy niechodzącym dziecku mogą jednak mieć sens. Jedna z użytkowniczek napisała, że odstraszać może cena. I faktycznie, poszukując “emu” w internecie natrafiłam na cenę od 250 (wyprzedaż) do ponad 400 złotych. Chyba pozostanę klasycznym Januszem w wersji kobiecej, ubierając dwie pary skarpetek i wspomniane krokodylki. Lub po prostu znajdę tańszy, dużo tańszy zamiennik.


Źródło: eobuwie.com.pl

środa, 9 września 2015

Wyrzuty sumienia

Mając R., krąg znajomych w sposób naturalny powiększył się o kilka mam. Każda z nich, jak jeden mąż przyznały, że temat wyrzutów sumienia towarzyszy jej praktycznie każdego dnia. Że w wielu sprawach zawiodły/zawodzą, a przecież malec jest zależny od niej zupełnie i mama nie może go zawieźć. A mama zwykle nie robi nic kontrowersyjnego, powiela zachowania sprzed ciąży, sprzed porodu… Normalne zachowania, które po powiększeniu rodziny zdają się być drażliwe dla sumienia każdej z nich.

     Oczywiście sumienie gryzie i mnie. Chyba coraz częściej, bo nie tylko uatrakcyjniamy z R. swoje życie towarzyskie, ale także wspominam to, co robiłyśmy w przeszłości i co dla R. mogło być niekomfortowe.

Mamo, Ty wiesz najlepiej

     W kierunku każdej mamy padają rozmaite pytania, mające na celu rozwiać ewentualne wątpliwości pytającego lub spowodować, że mama mogłaby postąpić inaczej. Czy rajstopki nie są już za małe, czy może sama to jeść, czy nie będzie jej zimno/za głośno/ za ciepło/za mało różowo (czyt. dziewczęco ;)). Pewnie z czasem zacznie mi to zwisać, tak jak pojawiające się - choć rzadziej - pytania, czy nie zjadłabym ze smakiem grillowanej kiełbaski. Ale, póki co - pytania te często wkurzają i co gorsze - zostają w pamięci, zasiawszy ziarno wątpliwości, przez które mama podświadomie zaczyna w siebie wątpić.

Młoda mama, której gospodarka hormonalna dopiero zaczyna się stabilizować, wyolbrzymia, przesadza, działa emocjonalnie. Zwykle zadający pytanie nie ma złych intencji, ale jednak - kobieta próbująca odnaleźć się w nowej roli, sama poprosi o radę, jeśli będzie jej potrzebować. I intuicyjnie wie, co dla jej dziecka będzie najlepsze.

Tany, tany

     W miniony weekend byliśmy całą trójcą na weselu (trzecim w tym roku, trzecim w życiu R.!). Maleńka miała nauszniki ograniczające dostęp do jej mikrouszu głośnej muzyki. Zrobiła furorę, bo chętnie się bawiła, obserwowała co się dzieje, a nawet słodko spała w nosidle. Oczywiście, mam wyrzuty sumienia, czy wesele to odpowiednie miejsce dla 7,5 miesięcznego dziecka. Ale też wiem, że na bieżąco reagowałam na każde jej rozdrażnienie. Bo to właśnie na tym polega - na obserwacji i układaniu wspólnego życia, zważając na potrzeby i oczekiwania każdej ze stron.

Inny model wychowania

     Każda mama jest szczególnie wrażliwa na uwagi (i wcale nie muszą być one uszczypliwe) teściowej. Choć z moich obserwacji wynika, że także mamine wskazówki bywają kiepsko widziane przez córki. Z czego to wynika? Zapomniał wół jak cielęciem był? Czy mamy po prostu chcą nas w jakiś sposób przestrzec przed popełnionymi przed laty błędami? A może mamine reakcje wynikają po prostu z innego niż w przeszłości modelu wychowania i nasze, współczesne sposoby nijak mają się z ich wizją dorastania wnuczki/wnuka?

To minie, tak po prostu jest

     Od bardziej doświadczonych mam słyszę, że to minie, że te wyrzuty to coś zupełnie normalnego. A niestety sumienie daje o sobie znać o każdej porze dnia i nocy. Może nawet teraz zamiast pisać, powinnam składać lub prasować ubranka R.? Mama to jednak nie maszyna (choć przejawia wiele cech wspólnych), ale także kobieta, która powinna mieć pomysł na swoje życie, w którym to właśnie ona będzie grała rolę pierwszoplanową.

wtorek, 1 września 2015

Bardzo smakowity blog kulinarny

Dziś dostałam zaproszenie do polubienia bloga mojej znajomej. Już dawno nie siedziałam tak długo na stronie z przepisami, okraszonej przepięknymi zdjęciami.


http://www.jellyfisher.com/

     Snuję plany, co by tu zrobić pysznego i wreszcie odejść od swojej kuchennej monotonii. Jak już przyczepię się jakiegoś przepisu, potrafimy na zmianę jeść kilka dań przez nawet parę tygodni. Ponieważ oboje jesteśmy makaroniarzami (bardzo prawdopodobne, że i to R. po nas odziedziczy), już na wstępie w oko rzucił nam się pomysł na jutrzejszy obiad: tagiatelle z kurkami (tylko w wersji bezmięsnej).

W planach mam jeszcze na pewno mleko jaglane (może tym razem uda się nie przypalić garnka podczas gotowania kaszy).

Wiele przepisów z pewnością będzie bardzo przydatnych podczas dalszego rozszerzania diety R. Dodatkowo sam wygląd bloga, jego estetyka i wspomniane już piękne zdjęcia powodują, że chce się czytać w wolnej chwili nawet przepisy kucharskie...

Bon appétit!

W rozmowie siła

Od samego początku dużo rozmawialiśmy z R. opowiadaliśmy, co jest wokół niej, co będziemy robić, co czujemy. Patrząc na otoczenie myślę, że właśnie tak prosta i nie wymagająca praktycznie żadnej siły czynność, jaką jest rozmowa, przychodzi czasem ludziom niezwykle trudno.

Z szacuneczkiem

     Tracy Hogg i Melinda Blau w jednej ze swoich książek pt. “Język niemowląt” sporą uwagę poświęciły komunikacji z dzieckiem. I nie chodzi tu tylko o odczytywanie potrzeb dziecka, rozpoznawanie płaczu, dzięki któremu można dowiedzieć się, o co dziecku w danym momencie chodzi. Autorki sygnalizują, jak ważne są komunikaty wysyłane przez otoczenie w stosunku do małego człowieka. Zaznaczają, że każdy, kto pojawia się w otoczeniu dziecka i ich rodziców, z taką samą powagą winien przywitać się z latoroślą, co z dorosłym. Chwilami słowa spisane przez autorki wydają się przekoloryzowane, jednak gdy dłużej się nad nimi zastanowić, mają sens i warto o nich pamiętać.

Już sam tytuł rozdziału kładzie nacisk na istotę rzeczy: “Szacunek do klucz do dziecięcego świata”. I dalej czytamy: - Kiedykolwiek spotykam niemowlaka po raz pierwszy - czy to w szpitalu, czy parę godzin po przywiezieniu do domu, czy też wiele tygodni później - zawsze mu się przedstawiam i wyjaśniam, po co do niego przybyłam [...]. W ostatniej dekadzie naukowcy stwierdzili, że niemowlaki wiedzą i rozumieją więcej, niż kiedykolwiek przypuszczaliśmy. Badania potwierdzają, że nasze pociechy są wrażliwe na dźwięki i zapachy oraz że potrafią rozróżnić bodźce wizualne.

Opowiedz o otaczającym świecie

     Kontakt z każdym człowiekiem wymaga pielęgnacji. Ja jestem raczej typem introwertyka, co nie oznacza, że nie jestem w stanie opowiedzieć o swoich uczuciach i emocjach. Owszem, jestem, ale nie każdemu. Dbam jednak, żeby dziecko wiedziało, jaki nastrój panuje w domu, dlaczego czasem jestem mniej aktywna (np. “Mama jest bardzo zmęczona, pobawimy się na leżąco”), a także że jestem szczęśliwa, gdy wykona jakąś czynność lub coś powtórzy (od kilku dni R. robi przeurocze “papa” poprzez podniesienie rączki dłonią do góry i dumne trzymanie takiej pozycji przez kilka sekund).

Pieniążki, skarpeteczki i pieseczek

     Choć mała istota dopiero poznaje świat, warto pamiętać, by nie infantylizować wszystkiego, co ją otacza. Możemy pocałować małą stópkę, pogłaskać pieska i wrócić do domku, ale nie używajmy zdrobnień w stosunku do wszystkiego. Dziecko powinno znać pierwotną formę słowa, potrafić posługiwać się językiem, a nie ogarnąć mowę tylko w postaci zmiękczonej i często jak już napisałam - bardzo dziecinnej.

     Komunikacja ma ogromną moc - rozmowa, a tym samym zainteresowanie się drugim człowiekiem, jego życiem, odczuciami, emocjami, pozwala na utrwalenie więzi i niejednokrotnie ominięcie konfliktu. Czasem zwykłe “jak się czujesz?” potrafi zdziałać cuda.